Bądź życzliwy dla Świata jest nawykiem, który mógłby, podobnie jak samodyscyplina, być omawiany przez okrągły rok, a i tak nie byłoby to za wiele. Masz Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Pamięci Sandry Bland POSTACIE Miasto Dooling, stolica hrabstwa Dooling Truman „Trume” Mayweather, 26, producent metamfetaminy Tiffany Jones, 28, kuzynka Trumana Linny Mars, 40, dyspozytorka policji Lila Norcross, 45, komendant policji Jared Norcross, 16, uczeń szkoły średniej w Dooling, syn Lili i Miłego słuchania, oglądania i słuchaniaDziękujemy Panu Jerzemu Jezierskiemu za piękne zdjęcia.www.opowiescizwalizki.plopowiada: Joanna Sarnecka, dźwięki: Mac Bajka o vlku a kozlátku. Chvalitebná věc jest při dětech, když rodičů přikázání zachovávají. Jakož báseň tato oznamuje. Koza, umínivši, že by na pastvu vyjíti ven chtěla, napomínala kozlátko, aby žádnému neotvíralo ani k sobě koho pouštělo, neb mnoho svobodné zvěři chodí a okolo ovčinců obchází, zda by co zielony ludzik mpers or manim. ( humorous, idiomatic, science fiction, ufology) little green man (space alien) Synonyms: kosmita, obcy, ufok, ufoludek. ( euphemistic, idiomatic, military,usually in the plural) little green man (soldier lacking identification) Hypernym: żołnierz. Declension[edit] Jestem silny jak lew, jestem dzielny jak lew. Każdy chciałby tak powiedzieć. Pewnie nie jeden z Was o tym marzy. A co jeśli powiem Ci że każdy z nas może być rkOT3. W pięknej dolinie, tuż pod starym lasem mieszkała sobie Babcia Janina. Była ona prawdziwą przyjaciółką zwierząt. Wokół jej malutkiego domku pasły się krowy, owce, kozy. Miała też niewielkie stado kur i kaczek. Za domem był ogródek, w którym aż roiło się od małych żyjątek. Wśród nich była rodzina dżdżownic, która mieszkała w ogrodzie Babci Janiny od wielu pokoleń. I to właśnie o tych małych stworzeniach będzie ta opowieść. Wśród nich mieszkała dżdżownica Helena. Nie był ona jednak zwykłą dżdżownicą – była o połowę krótsza od innych. Miało to związek z przykrym wydarzeniem z jej dzieciństwa, kiedy to Helenka wybrała się na samotny spacer. Ponieważ dżdżownice to wyjątkowo małe i bezbronne stworzenia, Helenka pełzła nie zauważona przez nikogo. Z czasem stało się to dość uciążliwe, bowiem kiedy chciała porozmawiać z jakimś większym zwierzęciem np. koniem lub choćby kotem – nikt jej nie mógł dojrzeć w trawie. Tak też było i tym razem. Nieszczęśliwie Helenka na swej drodze spotkała wracającą z pastwiska krowę Mućkę, która, jak zwykle zamyślona, wolno toczyła się w kierunku Heleny. Krowa przechodząc nadepnęła na dżdżownicę. Jak zapewne już wiesz, dżdżownice mają niezwykłą cechę. Jeżeli w jakiś sposób stracą kawałek swojego długiego ciałka, mogą żyć nadal. Odtąd Helenka była o połowę krótsza od innych dżdżownic. Nie było jej z tego powodu łatwo. Inne dżdżownice śmiały się z niej i dokuczały. Było jej strasznie przykro. Co gorsza, gdy patrzyła w lustro wcale się sobie nie podobała. – Jestem brzydka i pokraczna – myślała o sobie. Strasznie chciała wyglądać jak inne powabne dżdżownice. Gdy chodziła jeszcze do szkoły koleżanki podśmiewały się po kątach z jej wyglądu. – Pędrak! Pędrak! – Wolały za nią. I choć rodzice bardzo ją kochali i powtarzali jej, że wygląd nie jest najważniejszy, że jest piękna tylko odrobinę krótsza, przez co wyjątkowa, postanowiła, że gdy tylko skończy szkołę zaszyje się pod ziemią i już nikt nigdy nie będzie się z niej wyśmiewał. Tak też zrobiła. Jak tylko odebrała świadectwo, zaszyła się pod ziemią. Tam całymi miesiącami ryła w ziemi i robiła tunele. O czasu do czasu spotykała swojego przyjaciela kreta Alfreda. Ponieważ krety prawie nic nie widzą, dla Alfreda nie miało znaczenia, że Helenka jest krótsza niż inne dżdżownice. Helenka całymi dniami pracowicie drążyła nowe tunele. Z dnia na dzień szło jej to coraz lepiej. Tunele były ładne, przestronne, miło się w nich mieszkało. Jednak życie pod ziemią nie było łatwe. Często czuła się samotna, ale najbardziej brakowało jej widoku słońca. Któregoś dnia, skuszona blaskiem promienia wpadającego do jednego z wydrążonych tuneli, wyszła z pod ziemi by ujrzeć wytęsknione przez nią słońce. Nieśmiało wyjrzała ze swojej norki. Na zewnątrz było przyjemnie i ciepło. – Pogrzeję się trochę i zmykam – postanowiła. Delektowała się muskającymi ja promieniami słońca, leciutkim wietrzykiem, i wszystkimi odgłosami łąki, których tak dawno nie słyszała. W oddali szczekał pies, szeleściły już dawno rozwinięte listki, na okolicznych drzewach w sadzie ćwierkały skowronki. Helenka poczuła ogromną tęsknotę za tym co postawiła zostawić zaszywając się pod ziemią. Wydawało jej się, że ogród jest piękniejszy niż zwykle. Przez chwilę pożałowała swojej decyzji, ale od razu przypomniała sobie twarze śmiejących się z niej innych dżdżownic. Choć z tęsknotą w sercu z, postanowiła jednak wrócić pod ziemię zanim ktoś ją zauważy. Już wchodziła z powrotem do swojej norki, kiedy usłyszała, że ktoś wola jej imię. – Helenko, Helenko zaczekaj!! – A niech to! Ktoś mnie widział!!!- spanikowała. – Helenko to ja Hermenegilda! – Helena nie wierzyła własnym oczom. Hermenegilda była jedną z tych dżdżownic, które niegdyś najbardziej jej dokuczały! Niechętnie odwróciła się w jej kierunku i.. oniemiała ze zdziwienia. W jej kierunku wolno toczyła się ogromna, gruba, spocona dżdżownica. W niczym nie przypominała tej gibkiej dziewczyny z czasów szkolnych. Helenka czuła, że już nie ma się czego obawiać. Hermenegilda zatrzymała się by odsapnąć. – Łatwy kąsek dla zgłodniałej kury – pomyślała w duchu Helena. Przyglądały się sobie chwile z zaciekawieniem. – Dawno cię nie widziałam – zaczęła Hermenegilda. Helenka nie była zdziwiona. Wszak wszyscy mieszkańcy ogrodu Babci Janiny wiedzieli, że postanowiła ukryć się przed światem drążąc tunele głęboko pod ziemią. – Wszyscy o tobie mówią – ciągnęła dalej Hermenegilda. Ostatnią rzeczą jaką chciała Helenka to by znowu ją obgadywano. Pożegnała się więc z dawną koleżanką i odwróciła się w kierunku norki. – Helenko zaczekaj! – krzyknęła tamta. – Sprawiłaś, że wszyscy mieszkańcy babcinego ogrodu żyją jak w raju – Helenka popatrzyła na nią zdziwiona. – Rozejrzyj się dookoła- Hermenegilda nie dawała za wygraną – czy widzisz te piękne rośliny wokół nas? Spójrz jak pięknie wszystko rozkwitło. Sprawiłaś, że w ogrodzie wyrosły najprzeróżniejsze gatunki kwiatów, które nigdy nie chciały tam wyrosnąć. Jest ich tyle, że pszczoły nareszcie mają skąd zbierać pyłek kwiatów, a miodu nigdy nie brakuje. Okoliczne krowy, konie, kozy i owce mają w tyle trawy do jedzenia, że Babcia Janina nie musi już szukać nowego miejsca na wypas bydła. Nawet stary żółw Leopold, który ledwie chodzi bo bolą go stawy, ma pod nosem całe kępy liści mleczu na śniadanie. A Babcia Janina codziennie robi wielkie bukiety kwiatów i nie martwi się, że kiedyś wyrwie wszystkie, bo codziennie wyrastają nowe. A warzywniku wyrosła tak ogromna dynia jakiej jeszcze nikt nie widział! Będą z niej przetwory na cały rok! Marchewka, pietruszka, ogórki i inne warzywa rosną tak szybko, że ludzie nie nadążają z ich zrywaniem. Wszyscy są szczęśliwi bo nikt nie martwi się o to czy w zimie będzie jedzenie. Już teraz jest go tyle, że starczy na cały rok! Ogród, sad i warzywnik Babci Janiny jeszcze nigdy nie wyglądały tak pięknie. To Twoja zasługa Helenko!! – Helenka słuchała z niedowierzaniem. Przecież cały rok siedziała pod ziemią i ryła pracowicie kilometry tuneli, w czym więc się przysłużyła tak bujnej roślinności i urodzajom w okolicy skoro nie ani razu nie wyszła z pod ziemi??? – Nie bądź zdziwiona droga koleżanko – rzekła inna dżdżownica, która schowana do tej pory za liściem słonecznika postanowiła wyjść i z ukrycia. – To wszystko prawda Helenko – ciągnęła dalej – ziemia jest tak urodzajna dzięki Tobie. Tysiące Twoich tuneli sprawiło, że jest pulchna i dotleniona jak nigdy dotąd. To dlatego wszystko na około nas tak pięknie rośnie. Udowodniłaś, że my dżdżownice jesteśmy pożyteczne, a Ty choć krótsza, jesteś najbardziej pracowita z nas wszystkich. Chcemy ci podziękować i przeprosić za wszystkie przykrości, których doświadczyłaś. Wokół Helenki gromadziły się różne zwierzęta i wpatrywały się w nią z wdzięcznością. Odtąd Helenka była najszczęśliwszą dżdżownicą w okolicy. Nareszcie nikt jej nie dokuczał, inne zwierzęta traktowały ją z szacunkiem i uznaniem, a koleżanki ze szkoły przychodziły po drobne porady. Wkrótce założyła „Ogrodowy Klub Dżdżownic”, w którym uczyła swoich pobratymców sztuki drążenia tuneli. Ogród babci Janiny wyglądał już zawsze olśniewająco, i choć ona sama nie wiedziała czyja to zasługa, czuła się bardzo szczęśliwa. Nawet Hermenegilda była wdzięczna Helence – ucząc się od niej pracy pod ziemią schudła o połowę, i znów wyglądała jak dawniej. Traktowała Helenę jak najlepszą przyjaciółkę i pamiętała by nie dokuczać innym stworzeniom. Choć z początku nieufna, Helena wybaczyła swoim koleżankom wszystkie przykrości. Nareszcie poczuła się jak członek wielkiej rodziny i już nigdy nie była samotna – wszędzie miała wielu przyjaciół. W minionym tygodniu napisała do mnie jedna z Was. (Pozdrawiam ciepło! 🙂 ) Zgłosiła się do mnie z pytaniem co robić w sytuacji, gdy jej 3,5-letnia córeczka boi się wiatru. Czytelniczka opisała, że lęk małej trwa już dość długo – ponad rok – od czasu, gdy dziewczynka przestraszyła się wichury, która napotkała mamę z córką podczas powrotu ze sklepu. Co można zrobić w takiej sytuacji, by wesprzeć małe dziecko? Jak zmniejszyć jego strach i sprawić, by poczuło się bezpieczniej? Przyznam, że dość często po przeczytaniu artykułu „Co robić, gdy dziecko się boi” zwracacie się do mnie w wiadomościach z prośbą o poradę. Są to pytania dotyczące lęków dzieci w różnym wieku. Pomyślałam, że warto rozwinąć ten temat, co w najbliższym czasie zaowocuje kilkoma artykułami na ten temat. Dziś podsuwam pomysł na rozmowę z dzieckiem na temat jego strachu – wspólne czytanie bajki. Opisana wcześniej wiadomość zainspirowała mnie do napisania „Bajki o Wietrze Psotniku”, którą znajdziesz poniżej w tym artykule. Jeśli będzie dla Ciebie pomocna, koniecznie daj mi znać! Jak bajka może pomóc? Bajka, która w jakiś sposób porusza trudny dla dziecka temat, może być pretekstem do zebrania informacji, co dokładnie jest źródłem lęku malucha. W przypadku wiatru – czy jest to hałas, przechylające się drzewa, szarpnięcia wywołane podmuchami. Wiedząc więcej o niepokoju pociechy, zyskujemy pole do rozmowy z nim – możemy wytłumaczyć dlaczego takie zjawiska mają miejsce, ile zwykle trwają, co ludzie robią, aby się przed nimi ochronić. Pamiętaj, nie chodzi o to, by „sprzedać dziecku bajeczkę” i powiedzieć mu, że nie ma się czego bać, ale by wesprzeć go poprzez wyjaśnienie, o co chodzi w trudnej dla niego sytuacji oraz oswojenie z trudnym dla niego tematem. Zadaniem opowieści jest podsuwanie dziecku pomysłów na konstruktywne sposoby radzenia sobie z problemem oraz budowanie w nim umiejętności mówienia innym o swoich trudnościach i poszukiwania pomocy u najbliższych. Co nieco o bajkoterapii przeczytasz tutaj: „Bajki terapeutyczne, czyli baju baj potworze!” Jest to temat rzeka, któremu wkrótce także poświęcę więcej uwagi. 🙂 Bajka o wietrze Poniższa bajka o wietrze dotyka tematu lęku przed wichurą, hałasem i skutkami silnych podmuchów. Wprowadza nas w magiczny świat dziecięcej wyobraźni i pozwala zaprzyjaźnić się z wiatrem psotnikiem oraz zrozumieć jego nie zawsze miłe zachowanie. Jeśli maluch boi się gwałtownych zjawisk atmosferycznych, nie czytajmy mu tej bajki przed snem. Zachęcam, by zabrać się za lekturę w ciągu dnia. Zarezerwujmy sobie trochę czasu. Niech to będzie chwila na spokojną rozmowę, w której okażemy dziecku zrozumienie dla jego strachu. Zamieńmy „nie ma czego się bać” na „rozumiem, że się boisz”. Pokażmy dziecku, że ze strachem można sobie poradzić oraz że warto przyglądać się dokładniej temu, co budzi w nas lęk. Możemy próbować oswoić się z „potworem”, a nawet zaprzyjaźnić z nim! Dajmy dziecku infomację, że my też czasem się boimy i jesteśmy gotowi wspólnie przetrwać dręczące nas, nieprzyjemne obawy. W ten sposób wchodzimy w bardzo ważną rolę bardzo doświadczonego, wspierającego i rozumiejącego towarzysza uczuć dziecka. Każdy maluch właśnie takiego kompana do poznawaniu świata potrzebuje. MIŁEGO CZYTANIA! BAJKA O WIETRZE PSOTNIKU – Haniu, co się stało? – zapytał Dziadek. – Złoszczę się na wiatr! – burknęła naburmuszona Hania marszcząc mocno czoło, aby Dziadek nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo zła.– Ooo to poważna sprawa. Opowiedz co się stało – zachęcił zerknęła na Dziadka podejrzliwie. Chciała upewnić się czy na pewno traktuje jej problem na serio. Minę miał całkiem poważną, więc postanowiła, że wyjaśni mu dokładnie, co się dzisiaj wydarzyło.– Pojechałyśmy z mamą na zakupy. Kiedy wyszłyśmy ze sklepu, rozpętała się wichura – Hania wstała i rozłożyła szeroko ramiona, aby zobrazować powagę sprawy. – Grzmiało, błyskało i lało! Najgorszy był ten okropny wiatr! Dudnił i huczał. Nic nie widziałam, bo zawiewał mi włosy na twarz. Próbowałam się przed nim ochronić moją żółtą parasolką, ale wtedy stało się coś strasznego. Najpierw wiatr porwał moją parasolkę do góry wraz z innymi parasolami! Wiatr porwał parasole! Na szczęście mama jest wysoka i udało jej się w ostatniej chwili za kijek. Wiatrowi chyba się to nie spodobało, bo jak tylko mama oddała mi parasol, wiatr zdenerwował się, szarpnął za niego kilka razy i zobacz co zrobił!Hania pobiegła do przedpokoju po swój parasol i pokazała go dziadkowi ze łzami w oczach. Wiatr poszarpał parasol Hani. – Ojojoj wygląda jak siedem nieszczęść – powiedział zerknęła na niego podejrzliwie. – Co to znaczy „jak siedem nieszczęść”? – zapytała. – Po prostu bardzo źle – podsumował Dziadek.– Aha! To zgadzam się z Tobą dziadku! – zawołała dziewczynka, a po chwili jeszcze bardziej spochmurniała. – Wiesz dziadku, ja to się boję, że ten niedobry wiatr do mnie wróci. Wydaje mi się, że mnie nie polubił. A co jeśli on jest zły na mnie, że odebrałam mu moją parasolkę? Wichura przyszła za nami do domu, to na pewno wie, gdzie mieszkam! A jeśli wiatr znów zechce psocić i porwie nasz kolorowy parasol z tarasu? Albo mój wiatraczek przyczepiony do barierki balkonu? A co jeśli zrzuci z parapetu ulubione kwiatki mamy?– Wiesz co Haniu, z wiatrem można się dogadać – odpowiedział Dziadek podejrzanie pewnym głosem.– Skąd wiesz? – dociekała w odpowiedzi opowiedział wnuczce swoje wspomnienie z dzieciństwa: – Gdy byłem małym chłopcem wiatr porwał mój ulubiony latawiec. Nagły podmuch zabrał go wysoko, wysoko do nieba, gdy bawiłem się nim na łące. Nie miałem najmniejszych szans go złapać i uratować, bo zaczęło wtedy nagle naprawdę silnie wiać. Pamiętam, że usiadłem na kamieniu i zacząłem płakać. Byłem przestraszony, smutny i zły jednocześnie. Tak jak ty dzisiaj, obraziłem się na wiatr i powiedziałem mu na głos: „Nie lubię cię!”. Wtedy do mnie przyleciał… Latawiec pofrunął z wiatrem wysoko do nieba. Hania otworzyła szeroko oczy. Trochę ze strachu, ale bardziej z ciekawości. – Opowiedz co było dalej! – krzyknęła. Dziadek kontynuował opowieść:– Wiatr zakręcił się wokół mnie, narobił mi bałaganu we włosach i szturchnął lekko przelatującego obok motyla. Zaraz potem zaczął krążyć powoli wokół mojej głowy. Stał się cieplutki i naprawdę miły. Lekko głaszcząc mi policzki, zaczął szumieć mi do ucha wierszyk.– Naprawdę?! – oczy Hani były coraz większe ze zdziwienia. – O czym był ten wiersz? – zapytała. – Wiatr co nieco mi o sobie opowiedział – tłumaczył Dziadek. – Wiesz Haniu, to było bardzo dawno, więc dużo szczegółów nie pamiętam, ale wydaje mi się, że wierszyk brzmiał tak: Przepraszam Cię bardzo za zabranego latawca,nie chciałem, to przypadkiem, za mocno dmuchnąłem w pochmurne dni często mam pracy nieco więcej,zdarza mi się wtedy psocić i dąć trochę zbierają się ciemne chmury,Ja również staję się bardziej ponury. Niebo robi się takie ciemne i szare,nie widać wesołego słońca wcale a wcale. Gdy się zbierają w górze czarne chmurzyska,wzbijam się wysoko nad pola i i ptaki wołają mnie wtedy do pomocy,czasami w dzień, a czasem w środku naprawdę dużo pracy! Muszę dmuchać i szaleć i pędzić co tchu!Przepędzam burze i chmury, by było pięknie co prawda, że nieco przy tym psocę,porywam parasole albo zrzucam drzewom zrywam sąsiadowi pranie ze sznurka,bałaganię trochę na tarasach i wiem wtedy naprawdę można się mnie przestraszyć,bardzo hałasuję i trudno się gdzieś przede mną mi, że straszę, broję i przynoszę żebyś wiedział, że dmucham po to, by świat był jak najszybciej spokojny i jaśniutki!To dzięki mnie ciemne chmury znikają za górami,przepędzam je, by nie trzeba było ciągle chodzić z tym mam różne inne ważne i chłodzę w upały, wedle uznania!Pomagam też mleczom rozsiewać nasionka,niosę hen, hen daleko piękny śpiew wiatrakiem w młynie, który mąkę daje,Poruszam łodzią na wodzie, gdy w miejscu pochmurne dni to pewnie lepiej Ci w domu niż ze mną na dworze, ale pamiętaj, że w te ładne może być ze mną fajnie i w górach i nad morzem! Możemy wtedy razem pobawić się papierowymi łódkamialbo pokręcić wspólnie kolorowymi wiatraczkami!Lubię też bardzo puszczać na niebie latawcealbo leżeć w trawie lub posiedzieć na ławce! Ja mam czas na spotkania świątek, piątek i niedziela!Pomyśl, nie chciałbyś mieć wiatru za przyjaciela? Hania w milczeniu wysłuchała opowieści Dziadka. Gdy skończył jej policzki zalały czerwone rumieńce. Nie pomyślała w ogóle o tym, jak ważną pracę ma wiatr! Zupełnie nie zauważyła, że to dzięki niemu, po każdej burzy wychodzi słońce. A czasem nawet pojawia się tęcza. To właśnie wiatr przepędza daleko ciemne chmury, których sama tak bardzo nie lubi. – Och Dziadku! – krzyknęła dziewczynka. – To wiatr, mimo, że wygląda groźnie, wcale nie chce nam zrobić krzywdy. On po prostu przepędza złą pogodę. – Wiesz Haniu, ja od tamtego spotkania z wiatrem na łące też właśnie tak sobie o nim myślę – powiedział Dziadek.– Postanowiłam odbrazić się na wiatr! – oświadczyła głośno Hania. – Tak, wnoszę oficjalne postanowienie, że chcę się z wiatrem polubić! Dziadek zerknął za okno. W kropelkach wody na szybach mieniły się ślicznie promienie słońca.– Zobacz Haniu. – powiedział Dziadek pokazując na ogród – Znów jest piękna pogoda, co oznacza, że wiatr właśnie skończył swoją pracę. Myślę, że dobrym sposobem na pogodzenie się z nim, będzie wspólne puszczanie latawców. Hania z uśmiechem zerwała się na równe nogi. Tak, z pewnością była już gotowa, by porozumieć się z wiatrem.– Nie ma na co czekać! Pomożesz mi Dziadku zrobić latawiec w kształcie motyla? Zawsze o takim marzyłam. Myślę, że wiatr go bardzo polubi! – Pomogę Ci Haniu – powiedział Dziadek. – Możemy też spróbować po Waszej wspólnej zabawie namówić wiatr, aby dał się złapać do słoika, żebyś mogła mu się lepiej przyjrzeć. Co Ty na to?– Och Dziadek, jesteś najlepszy! – Krzyknęła Hania i mocno się do niego przytuliła. Dziadek pomógł zrobić Hani piękny latawiec w kształcie motyla. Wiatr rzeczywiście bardzo go polubił! Wiatr dał się namówić i zgodził się na chwile schować do słoika. Było tam tak spokojnie i cicho, że aż zasnął. Hania po jakimś czasie postanowiła go jednak wypuścić. Bez wiatru przecież na niebie zgromadziłoby się przecież mnóstwo czarnych chmur! KONIEC A może teraz Wy zaprojektujecie swój własny latawiec i namówicie wiatr na wspólną zabawę na łące? 🙂 Salon Nowojorski Widziane zza Oceanu. O Ameryce i emigracji. Oraz czasami o psach. Sposobem, sposobem żółw zająca przegonił? Oto znana bajka o żółwiu i zającu – wersja na wybory… Napisane w Salon, wybory prezydenckie | Otagowane Wybory prezydenckie | 9 Komentarzy Komentarzy 9 w dniu 2008/10/31 @ 7:31 pm Wlasnie dlatego Obama przegra w dniu 2008/10/31 @ 8:02 pm tessa A ja mysle, ze wlasnie dlatego Obama wygra. Ludzie dobrze wiedza, ze to nie bedzie zaden „landslide” i dlatego sa gotowi stac w kolejce godzine albo dwie zeby oddac glos. w dniu 2008/10/31 @ 9:27 pm Ja mam propozycje. Sprzedam bez oplaty. Mam propozycje taka aby ten blog zajal sie raczej pielegnacja psow i restauracjami w Nowym Jorku. Albowiem „analizy polityczne” prowadzone sa na poziomie ktory w Polsce okreslalo sie jako „ptasie radio” Natomiast w sprawie psow i restauracji zawsze cos ciekawego bylo AL, sugeruję żebyś w takim razie zaczął czytywać jakieś yntelygentniejsze blogi, skoro ten nie jest na odpowiednim poziomie. Całe szczęście nikt nikogo do niczego nie zmusza. A skoro jesteś masochistą, i to od dobrych dwóch trzech lat, to już twój problem. Ale nie narzekaj, bo to nie twoj blog. kw dobrze gada. AL ewidentnie jest masochista. to ja sie moze bede trzymac tematu tego wpisu – wlasnie dlatego mimo sprzyjajacych wiatrow nadal UMIARKOWANIE podchodze do kwestii wygranej Obamy w wyborach. 3mam mocno kciuki za Baracka Obame, ale za wczesnie by sie cieszyc! jeszcze 3 dni!! dzizas… zeby juz byl wtorek wieczorem!! w dniu 2008/11/02 @ 12:07 pm evek: „dzizas… zeby juz byl wtorek wieczorem!!”. Tak mowila pewna pani pzred noca poslubna…. Zabawne, naprawdę są ludzie co wiedząc jak wygląda Donald Tusk (tego przeciętny amerykański wyborca nie wie przecież) chcą głosować na Baraka Obamę. To jest taki Tusk po Amerykańsku – różni się tym, że jest czarny, chce zabijania dzieci nienarodzonych i ma dużo mniejsze niż Tusk doświadczenie. Poza tym taka sama medialna wydmuszka – ubrane w garniturek zero nadymane do nieprzytomności przez „intelektualistów”. w dniu 2008/11/02 @ 12:53 pm wolnosciowiec:Ale za to jaki PRZYSTOJNY jest, Panie wolnosciowiec! Niech Pan popatrzy na tym blogu: ULUBIENIEC PAN! No i tak pieknie gada: zabierze bogarym i rozda biedbym. Nawet prasa okresla go „nowoztynym Ribin Hoodem” Możliwość komentowania jest wyłączona. Ostatnio w Salonie We wtorek wieczorem na Rockefeller Center Nowy Jork głosuje – panna Bush i inne zdjęcia z Democracy Plaza We wtorek wybieramy prezydenta, czyli tekst umiarkowanie propagandowy Nowy Jork po huraganie – będzie lepiej! W pożarze na Breezy Point spłonęło ponad sto domów Ostatnie komentarze Matylda o Autobusem z Queensu na Manhatt…salon nowojorski o Autobusem z Queensu na Manhatt…Matylda o Autobusem z Queensu na Manhatt… o We wtorek wieczorem na Rockefe…aga o We wtorek wieczorem na Rockefe…noeticgirl o We wtorek wieczorem na Rockefe…Alicja C. o We wtorek wieczorem na Rockefe…noeticgirl o We wtorek wieczorem na Rockefe…salon nowojorski o We wtorek wieczorem na Rockefe…noeticgirl o We wtorek wieczorem na Rockefe… Archiwum Archiwum Salon przez email My zdies' emigranty (nie)świadome życie Ania K. Doxa o ekonomii Evek w Chicago Futrzak Hameryka Jeż węgierski Kielbasa Stories Kobieta pracująca Miski do mleka Na peryferiach Nowego Jorku Res Varia Sporothrix Stardust Swert US-Lovers Windy City Nowe media Mashable Mediafun Nieman Journalism Lab Photoshop Disasters Nowy Jork Derosky Gawker Gothamist Marzenkowo mia:ny New York Daily Photo New York Streets Newyorkology Nowojorskie gadanie Polska Azrael Between Blank Pages Bogdan Miś Daniel Passent Dowolnik Hardkor – Łysakowski Laudate Michałkiewicz Mondra Gluwka Pawian przy drodze Pełna Kultura Rozwój i Świadomość Szpitalne życie Sławek Sikora Tiger in the cat Toteramy, odsłona druga Łódź na nowo Łódź rysowana światłem Salon Andrew Sullivan Huffington Post Jezebel Paul Krugman Spin Room Talking Points Memo Zwierzaki Adopcje psów i kotów Alliance for NYC’s Animals Bobbi and the Strays City Tails DogBlog Dr Michael W. Fox Fotografia psów Shar Pei z Bonomielli Shih Tzus & Furbabies Sweet Furr Tematy Drogi Czytelniku! Pamiętaj, że mój blog świadczy o mnie, zaś Twój komentarz - o Tobie. on Twitter Z wyjątkiem 18 „ekspertów” od polityki zagranicznej, którzy głosowali na nie. Boebert, Taylor Greene, Gaetz, itd. W… 6 days ago @HenryJFoy @PremierRP_en @MorawieckiM @FinancialTimes „(…) after the Russian invasion of Ukraine, we have instead i… 3 weeks ago RT @KUL_Lublin: Rozpoczęliśmy rekrutację do Studium @KUL_Lublin dla Polonii i Polaków za granicą. Zajęcia ruszą jesienią. Więcej informacji… 3 weeks ago RT @PolishEmbassyUK: Last weekend, award-winning American actor, producer, director, screenwriter and UNHCR Goodwill Ambassador @Refugees,… 1 month ago RT @HuffPost: "You have a real star glow about you," the judge told James after she sang Billie Eilish's "Lovely." 1 month ago RT @nyclovesnyc: Lower Manhattan during blue hour Happy Sunday! 📍View from the Manhattan Bridge pedestrian lane, New York City https://t.… 2 months ago Student prosi o pomoc w wypelnieniu ankiety. 2 months ago Follow @polonianet Bajka o ekologii Na środku błękitnego, ciepłego morza leżała wyspa. Latem grzana słońcem i chłodzona morską bryzą, pachniała jaśminem i kwiatem pomarańczy. Zimą potrafiła zaskoczyć kapryśnym deszczem lub burzowymi falami, nigdy jednak nie dokuczała mrozem. Wyspą rządził król Ambroży. Dobry to był król, który nie dbał tylko o siebie, jak wielu, ale też o swoich poddanych. Każdego dnia przed południem mogli przychodzić do niego i o posłuchanie prosić. Ambroży rozsądzał waśnie, rozstrzygał spory, a często i biednym pomagał. Spraw było tak wiele, że nie wszystkie udało się załatwić, każdy jednak mógł być wysłuchany. Król zaczynał poranki od wyjścia na balkon wieży zamkowej. Opierał dłonie na rzeźbionej, drewnianej balustradzie i oglądał z góry swe królestwo. Wśród parków, domów i ulic stolicy słyszał śpiew ptaków oraz gwar mieszkańców. Gdy spojrzał dalej, gdzie kończyło się miasto, widział żółto-rude pola i ciemną zieleń lasów. Jeszcze wyżej, na horyzoncie zaczynał się granatowy kolor morza, przechodzący na koniec w jasny błękit nieba. Ambroży przymykał oczy, wczuwając się w zapachy wyspy. Dobrze się żyło w królestwie na wyspie. Pewnego dnia na poranną audiencję do króla przyszedł pasterz. Był to starszy, siwy mężczyzna ubrany w lniany, prosty strój i podpierający się długim kijem. Trzymał się przez dłuższy czas na uboczu, a kiedy jako ostatni wyszedł na środek, drżącym głosem powiedział: – Miłościwy Panie! Chciałbym prosić Cię o pomoc i wstawiennictwo. Brakuje łąk, na których mógłbym wypasać moje owce. Każde miejsce na wyspie zajmują wielkie uprawy. Po kilku latach na takich polach, na których tylko jedne rośliny się sadzi, miejsce pozostaje puste i jałowe. Ja natomiast nie mam gdzie się ze stadem podziać. Król wysłuchał pasterza i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Na wyspie jest wiele miejsc dla Ciebie i Twoich owiec. Wędruj na północ i tam na pewno je znajdziesz. Zadowolony z siebie dał znać, że audiencja została zakończona i o sprawie szybko zapomniał. Tej nocy Ambrożemu przyśnił się jednak niepokojący sen. Stał w nim na wieży zamkowej i swoją wyspę jak zwykle oglądał. Jednak zamiast pięknych kolorów pól i lasów zobaczył tym razem bury piach i szary pył unoszony przez wiatr. Rano, gdy tylko się obudził, wyszedł na balkon. Na szczęście wszystko zastał po staremu. Wzdrygnął się na wspomnienie snu. Poranne słońce szybko poprawiło mu jednak humor, szczególnie, że grupka ludzi na miejskim placu, gdy tylko zobaczyli go na balkonie, zaczęła wiwatować. Tego dnia na audiencji pojawił się leśnik. Postawny, wyprostowany mężczyzna ubrany był cały na zielono. Prężnym krokiem wyszedł przed króla i powiedział: – Królu nasz! Ja chciałbym prosić Cię o pomoc nie dla siebie, ale w imieniu wszystkich zwierząt i roślin, które żyją w lasach. Na wyspie ciągle buduje się nowe domy i obsiewa pola. Wycina się przy tym drzewa i coraz mniej ich tutaj rośnie. Jeszcze trochę i miejsca dla leśnych stworzeń zabraknie. Król tym razem słuchał uważniej i nawet głową pokiwał. Nie miał jednak pomysłu, co z tym zrobić, więc tylko obiecał nad całą sprawą się zastanowić i audiencję zakończył. W nocy Ambrożemu przyśniły się ogrody zamkowe. Wydawały się zwyczajne, ale coś się nie zgadzało. W pewnym momencie zorientował się, że otacza go zupełna cisza. Nie słyszał ani śpiewu ptaków, ani brzęczenia owadów. Dźwięk jego kroków odbijał się od murów zamku i wracał złowieszczym echem. Obudził się bardzo przejęty i uspokoił dopiero na balkonie, gdzie wśród gwaru przechodniów usłyszał znów szczebiot jaskółek. Odetchnął i wrócił do komnaty. Kolejna audiencja była również inna niż zwykle. Tym razem pojawił się na niej rybak, niski i chudy, o twarzy wysmaganej wiatrem i pobrużdżonej solą morską. – Czy wiesz Królu, co się dzieje z brudami całej stolicy? – zapytał, gdy przyszła jego kolej. – Wylewane są one do rzek, jezior i morza. Przez to woda w nich nie jest już taka czysta jak kiedyś, a ryb w niej ubywa. Muszę coraz dalej w morze wypływać i nowych łowisk szukać. Coraz trudniej z łowienia mi utrzymać moją rodzinę. Król słuchał, kiwając głową. Gdy ten skończył, wezwał marszałka i kazał wydać rybakowi pięć złotych dukatów jako pomoc w zakupie większej i szybszej łodzi. Wszyscy podziwiali szczodrość króla i audiencja zakończyła się wiwatami na cześć Ambrożego. Dziwny sen do niego jednak wrócił. Siedział w sali biesiadnej, pośród ucztujących gości. Gdy jednak podniósł kielich do toastu, zobaczył, że płyn w nim jest czarny, błotnisty i śmierdzący. Rozejrzał się po sali i zobaczył, że wszyscy łapią się za brzuchy w boleściach. To go obudziło. Poszedł zaraz do zamkowej toalety i sprawdził jaką wodę tam znajdzie. Na szczęście w królewskiej komnacie woda była chłodna i przejrzysta. Przemył twarz i spokojniejszy wrócił do sypialni. Kolejnego dnia, wśród czekających na królewskie posłuchanie, wyróżniał się starszy mężczyzna o długiej brodzie i siwych włosach. Był znanym w całej okolicy mędrcem, rzadko widywanym poza swoim domem-biblioteką. Poruszał się powoli i podpierał laską, odezwał się jednak nadspodziewanie czystym i dźwięcznym głosem: – Królu! Od wielu dni przychodzą do Ciebie ludzie, prosząc o pomoc i ostrzegając przed niebezpieczeństwami. – zaczął. – Mówią o znikających lasach, jałowiejącej ziemi i coraz bardziej brudnej wodzie. To wszystko zmienia naszą wyspę nie do poznania. Nie wystarczy już odkładać decyzji i kupować nowych łodzi. Inaczej skończą się łagodne lata i spokojne zimy, a fale morskie zaleją w końcu i zniszczą wyspę. – Co proponujesz? O co prosisz? – spytał poważnie zaniepokojony słowami mędrca król. – Gdyby to było takie proste. Gdyby była jedna rzecz, której zrobienie zapewni nam spokojną przyszłość… Czegoś takiego nie ma. Zamiast tego musimy w każdej sprawie, w każdej decyzji robić to, co jest dobre dla ziemi, wody, powietrza, dla przyszłości naszej wyspy. Król zasępił się. Co to miało oznaczać? Jak to zrobić? – myślał. Jednak ani on, ani jego dworzanie nie znali na to odpowiedzi. bajka o ekologii W nocy Ambroży położył się późno i długo nie chciał zasnąć. Bał się, że nawiedzi go kolejny koszmar. Rzeczywiście, pojawił się, gdy tylko zamknął oczy. Znowu stał na wieży zamkowej i jak sparaliżowany patrzył na rosnące fale morskie, niosące góry brudów i śmieci, zbliżające się do murów stolicy. Przerażony widział kolory wyspy zlewające się w złowieszczy, ciemny granat sztormowego morza i słyszał jak gwar ludzi i śpiew ptaków ustępuje wyciu wichru. Rano wyszedł jak zawsze na zamkowy balkon. Na razie słońce grzało, ptaki śpiewały, a na błękitnym niebie nie było nawet chmur. Spojrzał w dół na miasto, gdzie tłum ludzi przelewał się ulicami. Każdy był zajęty swoimi sprawami i nie interesował się wyspą, jej powietrzem, wodą i ziemią. W tym momencie zobaczył wśród nich jasnowłosą dziewczynkę. Zaczął przyglądać się, co robi. Chodziła po głównym placu miasta, zbierając śmieci pozostawione przez niefrasobliwych mieszkańców. – Jest nadzieja dla naszej wyspy. – pomyślał Ambroży. Zszedł z wieży i wyszedł na plac przed zamkiem. Odnalazł ją w tłumie i zaskoczoną uściskał. Wziął na ręce i pokazał zebranym na placu ludziom, ogłaszając: – Bierzmy wszyscy przykład z tej dzielnej dziewczynki. Ona prawdziwie robi coś, by ulice naszego miasta nie utonęły w śmieciach. Od dzisiaj, jeden dzień w miesiącu każdy mieszkaniec stolicy spędzi, porządkując nasze piękne miasto. Ja sam, wraz ze swoim dworem się do tego przyłączę. Stąd właśnie wziął się tradycyjny dzień sprzątania wyspy. To nie wszystko. Po powrocie do zamku wezwał do siebie mędrca i mianował go nadwornym ekologiem. Miał zawsze towarzyszyć audiencjom króla i w każdej sprawie doradzać. Wszystko, co robili, miało przede wszystkim wyspie nie szkodzić. Od tego dnia złe sny przestały nawiedzać Ambrożego. Zasypiankowa książka – Jeżyk Cyprian i przyjaciele O ilustratorce:Danka Markiewicz – autorka i ilustratorka, która opublikowała pierwszą książkę we Włoszech (gdzie mieszka). Nie może się doczekać wydania swoich powieści w Polsce. Zilustrowała dwie książki włoskiego wydawnictwa. Prowadzi bloga Nieustannie się uczy i stara jak najczęściej rysować. Można kupić płyty z bajką o Żółtym Talerzu! Dodano: 16 cze 2017 o 10:04:22. Jest Piotruś, bohater Żółtego Talerza, jest zaczarowany talerz i mówiąca marchewka. I są dzieci, które wszystkie razem jedzą przepyszne i zdrowe jedzenie. W sprzedaży są już „Mądre bajki z całego świata”, wśród nich ta jedna, która dotyczy naszego programu! To 16 niezapomnianych opowieści, których akcja toczy się od Timoru Wschodniego po Polskę! A do tego wspaniali artyści, którzy zgodzili się przeczytać te bajeczne historie. „Mądre bajki z całego świata” to książeczka pełna rysunkowych zadań dla dzieci, w której na najmłodszych czekają też naklejki oraz mapa świata. Do książeczki dołączona jest również koperta z dwiema płytami CD. Wszystko to za 9,99 zł do kupienia w popularnych miejscach sprzedaży prasy. Pieniądze ze sprzedaży przeznaczone zostaną na wsparcie dla dzieci dotkniętych przemocą. Książeczkę z dwiema płytami CD „Mądre bajki z całego świata” od 5 czerwca można kupić w salonach Empik, Relay, Inmedio, Kolporter, Top Press, Świat prasy, RUCH, Trafika, Tobacco Press, Media Star oraz w wybranych sklepach sieci Żabka. Jest także dostępna w sprzedaży online za pośrednictwem oraz A oto bajka o Żółtym Talerzu… PIOTRUŚ I ŻÓLTY TALERZ Żółte jest słońce, a słońce to ciepło, nadzieja i energia. Gdy słońce rozświetla nasze życie, nie brakuje w nim radości. Słońce o poranku pojawia się na niebie, tak jak o poranku, w szkole, do której chodzi Piotruś, pojawił się Żółty Talerz. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci, czwarty i kolejne. Wszystko po to, by nie zabrakło Żółtych Talerzy dla żadnego dziecka. Posłuchajcie bajki o Piotrusiu, chłopczyku, który cieszy się, gdy cieszą się inne dzieci. Pamiętajcie, on od dziś jest również waszym przyjacielem! Piotruś zawsze był uśmiechnięty, bo przecież nie miał się czym martwić. Mama codziennie odwoziła go autem do szkoły, a tata odbierał po lekcjach. Po szkole, gdy było ciepło, cała rodzina jadła wspaniały obiad w ogrodzie. Latem jeździli na wakacje nad morze, a zimą w góry. Piotruś rósł jak na drożdżach i świetnie się uczył. Babcia codziennie przygotowywała mu do szkoły pyszne kanapki, żeby nie zgłodniał do popołudnia. – Mamo, czy wszystkie dzieci mają tak fajnie jak ja? – spytał kiedyś chłopczyk, bo zauważył, że niektóre jego koleżanki i koledzy nie są ani tacy weseli, ani tacy rumiani na buziach jak on. – Dobrze, że pytasz Piotrusiu, bo to znaczy, że obchodzą cię inne dzieci. – Nie, synku, nie wszyscy rodzice mogą wysłać swoje dzieci na wspaniałe wakacje. I nie wszyscy rodzice mogą przygotowywać dla swoich dzieci tak smaczne podwieczorki, jak my przygotowujemy dla ciebie – tłumaczyła mama, ale Piotruś nie do końca rozumiał o co chodzi… – Czemu nie mogą? Nie chcą? – pytał. – Bardzo chcą, ale na przykład nie mają aż tyle pieniędzy – spokojnie odpowiedziała mama, a Piotruś wreszcie zrozumiał, w czym problem. Od tego czasu zaczął ukradkiem przyglądać się innym dzieciom w klasie. Zauważył, że rzeczywiście niektóre z nich nie wyciągają z tornistrów kanapek, zwłaszcza takich z wędliną i świeżutką sałatą. Nie wszystkie też wchodzą do szkolnej stołówki, niektóre tylko patrzą przez szybę, jak ich koledzy pałaszują obiad. Ba, Piotruś zorientował się, że jego najlepszy kolega Adam dostaje od swojej mamy na drugie śniadanie jedynie chleb z masłem. Niestety zauważyli to też inni chłopcy w klasie… – Koń! Koń! Je sam chleb, jak koń, albo mysz! – śmiali się któregoś dnia z Adama, a on ukradkiem schował niedojedzoną kromkę do tornistra. – Odczepcie się od Adama! – nie wytrzymał Piotruś, podzielił swoją kanapkę z wędliną i połowę dał Adamowi. – Daj spokój Piotruś! – zawstydził się Adam. – A co w tym złego?! – obruszył się nasz bohater. – Przyjaciele dzielą się tym, co mają. Pamiętasz, jak ty pomogłeś mi rozwiązać zadanie z matematyki, kiedy go nie rozumiałem? Też się podzieliłeś. Tym, co wiesz – mądrze wyjaśnił speszonemu koledze. Całą tę sytuację obserwowała pani kucharka i pomyślała sobie: – Piotruś to dobre i wrażliwe dziecko. Gdyby umiał czarować, to z pewnością wyczarowały szczęście dla wszystkich dzieci na świecie. Słowa pani kucharki, wypowiedziane przecież tylko w myślach, ktoś chyba jednak usłyszał, bo następnego dnia zaczęły dziać się w szkole prawdziwe cuda. Ale po kolei… Rano jak zwykle mama podwiozła Piotrusia pod szkołę. Wyskoczył z auta uśmiechnięty i pobiegł w kierunku drzwi szkoły, a potem dalej korytarzem do klasy. Gdy mijał drzwi stołówki, usłyszał dziwny stukot – jakby ktoś lekko uderzał talerzem o stół. – Dziwne, przecież o tej porze nie ma jeszcze pań kucharek? Sprawdzę, bo strasznie mnie ciekawi, co tam się dzieje – pomyślał. Gdy wszedł do stołówki, od razu zobaczył, że na pierwszym stole stoi talerz. Piękny! Żółciutki! Stoi to za mało powiedziane, bo brzeg Żółtego Talerza unosił się i opadał wydając dziwny dźwięk. – Koledzy chyba robią mi jakiś dowcip – doszedł do wniosku Piotruś. – To nie dowcip, ten Żółty Talerz czeka tu na ciebie Piotrusiu – wyjaśniła… marchewka, która stała sobie na parapecie, oparta o brzeg wiklinowego kosza. – Zaraz, zaraz! Na to się nie nabiorę! Marchewki nie mówią! – zaśmiał się chłopczyk. – Talerze też niby nie czekają, a ten jednak na ciebie tu czeka. Marchewki nie mówią, gdy nie mają nic do powiedzenia, a ja właśnie chcę ci powiedzieć, że wystarczy, abyś ten Żółty Talerz postawił przed pierwszym dzieckiem, które wejdzie dziś na obiad do stołówki, a zobaczysz, że wszystkie dzieci w szkole zjedzą tak pyszny i zdrowy obiad, jakiego jeszcze nigdy nie jadły – zapowiedziała marchewka. Zamilkła i dalej już milczała, jak to zwykle robią marchewki. W porze obiadu Piotruś zrobił dokładnie to, o czym mówiła marchewka. Gdy pierwsze dziecko weszło do stołówki i usiadło przy stole, postawił przed nim Żółty Talerz. Wtedy na talerzu… pojawił się wspaniały obiad! Warzywa, pyszne mięso, zdrowa kasza gryczana! Palce lizać! – Ojej, ale ja nie mam więcej takich talerzy dla innych dzieci! – zorientował się Piotruś. Jednak zanim skończył tę myśl, zobaczył, że przed kolejnym dzieckiem siadającym przy stole pojawił się nagle Żółty Talerz, a potem wyrósł taki sam wspaniały obiad! – Chodźcie do środka! Chodźcie! – Piotruś wyszedł na korytarz i zapraszał wszystkie dzieci do stołówki. Każde zjadło tego dnia na Żółtym Talerzu taki sam zdrowy i pyszny obiad. Tego dnia, a potem każdego następnego! Po kilku dniach wszystkie dzieci miały buzie tak rumiane i uśmiechnięte jak Piotruś. Za sprawą zdrowego jedzenia i dobrego humoru, którego ono dodaje! – Każde dziecko ma prawo do tego, by zdrowo rosnąć i mieć siłę do zabawy oraz nauki! Dobrze, że jest taki chłopczyk jak Piotruś, który umie pomagać, chętnie dzieli się z kolegami i wie, że nie ocenia się innych po tym, jakie śniadanie przynoszą do szkoły – skwitowała to, co się wydarzyło marchewka. A Żółty Talerz kiwnął jej swym brzegiem. Bo nie umiał mówić, ale umiał przytakiwać. No i oczywiście wyczarować najpyszniejsze obiady na świecie!

bajka o żółtych ludzikach